Lustro, krystalicznie czyste zwierciadło, niczym oszlifowany diament, wskaźnik nie ubłagalnie mijającego czasu. Wbudowany element w mebel z bocznymi szufladami i wystającym blatem w kolorze przybrudzonej bieli. Taka miejscówka w stylu retro przeznaczona tylko dla kobiet. Na niej stojące przybory piękności. Kolorowe szkatułki, pudełka różnych kształtów. Wypełnione po brzegi biżuterią i kosmetykami, obrzydliwie bogato… Mały nieład fiolek wszelakich zapachów ulatniającej się woni . Od lepkiej słodyczy wiosny, aż po ciężar późnej jesieni, perfumeria egzotycznych odczuć…
Za oknem piejący kogut i resztki kropel nocnego deszczu, uderzające o parapet mojej sypialni, centralnie z nieba. Znowu patrzyłam na moją twarz, gdzie nie gdzie, jeszcze opuchniętą, taki syndrom szybkiej pobudki. Nie lubię jej takiej o poranku wygląda, jakbym balowała całą noc do białego rana na jakiejś dyskotece i nie szczędziła sobie w tym czasie napojów alkoholowych…
Wpatrywałam się w siebie, jak w obraz. Raz na moją twarz, raz na moje kobiece kształty i tak na przemian. Nie miałam nadwagi, choć żyłam w stresie, bo ciągle coś jadłam, powód? Jakiś czas temu odstawiłam palenie. Nagle, właściwie, bez głębszej przyczyny i konkretnej potrzeby. Nie wiem, co mnie podkusiło? Szacunek do zdrowia, jaśniejsza cera, a może chciałam się stać idealną mamą, bez papierosa. Dla kogo to zrobiłam? Dla siebie, dzieci, przyjaciół, rodziców? A może zrobiłam coś, co dla wielu ludzi jest niemożliwe, a jednak się udało! Na jak długo zobaczymy?
Męczy mnie jeszcze czasami ten nikotynowy potwór, jeszcze potrafi zapukać do mojej podświadomości z kuszącą propozycją…