W kawałkach, ale jestem. Poćwiartowana przez życie, z pół oddechem na piersi… Gubiąc się gdzieś po drodze, zapomniałam o sobie, odhaczając każdy dzień w kalendarzu za zaliczony, ale nie przeżyty, tak na sto procent od serca, tak, jak bym chciała naprawdę…
Tego poranka kawa pachniała nieziemsko. Swoim zapachem powalała kwiaty w glinianym wazonie, które stały na blacie kuchennym, obok czajniczka z ziołową herbatą, zaparzoną wczoraj, niedopitą do końca.
Aromat roślin, niczym buteleczka perfum. Rozbita na podłodze w kuchni, o składzie, zerwanych na łące, kolorowych „chwastów”… Woń unosząca się pod sam sufit, dość intensywna, mieszała się z zapachem ziaren kawy. Zmielonych w starym wysłużonym młynku, prezent od babci, który to przyprawiał o zawrót głowy, jednocześnie poruszając kubki smakowe, każdego bez wyjątku, kto tylko był w stanie poczuć aromat tej magicznej porannej mikstury, niczym balsam dla duszy i ciała…
Rytuał w łazience dobiegł końca. Odświeżona fizycznie i duchowo, przekraczałam próg do budzącego się świata…
W salonie, kanapa dosunięta do ściany z każdej strony, obita aksamitnym materiałem. Jednolitą siwizną importowanej tkaniny, a może, coś bardziej pod kolor, kości słoniowej, sama nie wiem? Miękkie puchowe poduchy, ogromnej kanapy, pozwalały w deszczowe poranki, wtapiać w siebie, moje ciało, prowokując, bym zamknęła powieki, jeszcze na chwilę, nie zważając, że kawa stygnie…Na ławie z solidnego drewna w kolorze ciemnego brązu, filiżanka kawy, bez cukru i mleka, taka mała czarna, smakuje mi najbardziej, kiedy trzymam ją w dłoni…
Najlepiej pije się w ciepłe słoneczne poranki, na zewnątrz domu, gdzie zamiast ścian, otacza cię przyroda. Miękkim z natury i delikatnym w dotyku, szerokim szalem, okrywam swoje ramiona, które czekają na pierwszy promyk, intensywnego ciepła… Ogród, a w nim odrobina natury, schowana gdzieś głęboko, przed aglomeracją miejską w której centrum mieszkałam. No może i racja.
Dom mój znajdował się trochę na uboczu na peryferiach miasta, jaśniej mówiąc, nie w samym środku tajfunu, ale bardzo blisko. Tuż obok zgiełku nieokiełznanych przechodniów i pisku opon samochodów… W przeciwnym razie o małym podwórku i ciszy, jaka panowała w moim ogrodzie, mogłabym tylko pomarzyć, zapomnieć … Altana pełna kwiatów, które to kwitły odpowiednio dla swojej pory roku. Wiklinowy biały fotel ze dwie francuskie kruche bułeczki, najlepiej z czekoladą i coś do czytania. Nie jakiś tam tablet a w nim bezprzewodowy internet, zapchany po brzegi wszystkim i niczym…
Zamiast radia ćwierkot ptaków, szum liści, dźwięk uderzających o siebie dzwoneczków tańczących na wietrze. Symbol odganiania złej energii, powiadali mędrcy tego świata. W zależności od siły powiewu, dają o sobie znać, raz marnie je słychać, raz intensywnie, niekiedy, nie do zniesienia. Nie są moje, nie wiszą na mojej gałęzi, bym mogła je uciszyć, kiedy tylko potrzebna mi jest uwaga i dobry słuch, na brzęczącej, wokół mnie pszczole…Zamiast wiadomości na szklanym ekranie telewizora, który wisi na białej ścianie w salonie, wygłaszający nie raz i nie dwa spreparowane dla otumanienia widza wiadomości… Wystarczał mi wścibski sąsiad, który wychylał głowę zza płotu, karmiąc swojego królika. Zanim ten słodki długouchy o wadze większej od mojego kota, zdążył się najeść do syta, ja wiedziałam już prawie wszystko… Cała prawda, okolicy w której mieszkałyśmy z dziewczynkami, była w moim posiadaniu…
Na początku robię rundkę, na własnym podwórku, delikatnie stąpając po trawie, bosymi stopami, patrzę na wszystko, co wyrasta z ziemi. Podziwiam piękno narodzin, potem siadam i przeglądam prasę…
Fajnie jest, potrzymać gazetę w ręku, cofnąć się wstecz, wtedy, kiedy byłam jeszcze nastoletnią dziewczyną, pełną marzeń, ufną do granic rozsądku o duszy artysty… Niespełniona w małym mieście, bez szans na lepszą szkołę i studia… Zakładałam wtedy prenumeratę w kiosku ruchu, małym sklepiku, powierzchni zajmowanego placu „metr na metr”, tuż za rogiem, mojego osiedla, a potem, każdy zdobyty egzemplarz, oczekiwany, jak prezent pod choinką, kartkowałam do znudzenia we wszystkie strony, wysysając dosłownie wszystko, każde zdjęcie, każdy artykuł…