Filiżanka, a w niej widoczne dno. Mały osad po kawie. Brzęcząca mucha fruwa nad głową, bez celu. Nie wie bidula, gdzie ma lecieć… Ogromna, niemiła dla oka i tak czarna, jak moje myśli. Może jest ona kawowa, bez aromatu? Zwyczajna mucha lata, drażni i brzęczy …
Lekko upierdliwa, zupełnie, jak moje dziewczynki, które dosłownie każdego dnia podnoszą mi poprzeczkę już i tak dość wysoką. Brzęczą coraz głośniej…
Nie wiem? Rosną tak szybko, że zwiększają im się potrzeby, a głos wyostrza?! Właściwie z dnia na dzień, dorzucają coś do mojego grafika.
Zawartość miedzianego kotła wypełnia się po brzegi, a im ciągle mało i mało…
Świat zwariował i pędzi do przodu, jak szalony z pewnością, nie mam ku temu żadnych wątpliwości. Czy to ja za bardzo pozwoliłam w imię „miłości” wchodzić sobie na głowę? Tego nie wiem? Logiczne jest to, że każda matka no prawie każda, nie mówimy tu o wyjątkach, zdarzeniach losowych. Chce dla swoich pociech, jak najlepiej i chce je chronić za wszelką cenę.
Z obserwacji własnej stwierdzam i przyznaję się do tego, że w przeszłości od narodzin dzieci za bardzo matkowałam. Przesadnie opiekuńcza, jak żandarm, nie dałam im się skaleczyć, a już na pewno o potknięciu się na wrotkach zderzając z asfaltem, nie było mowy… Zawód matka stary jak świat, a jeszcze nikt nie wymyślił, jak wychowywać dzieci, by dobrze je wychować? Jest takie powiedzenie „każda matka chce najlepiej…” A potem po upływie lat, słyszę od jednej już mamy, dorosłego dziecka ” popełniłam dużo błędów wychowawczych, mogłam tak albo siak…” Paradoks, nikt nie wie, co to znaczy najlepiej… Niema wersji super matki, nie istnieje i ja zapewne też taka nie jestem, choć cały czas dobiegam do mety ich życzeń…
Spełniać życzenia, czy wychowywać? I jedno i drugie, wszystko w granicach rozsadniku? Tylko gdzie jest ta granica? Łatwo powiedzieć, trudniej znaleźć…Rezultat widoczny po latach. Obok pustego już stołu, oparty o jego drewnianą nogę, worek wypełniony doświadczeniem…